„Świat może być piękny, jeśli będzie etyczny” – wywiad z Profesorem Tadeuszem Pomiankiem, cz. 2

Z Profesorem Tadeuszem Pomiankiem o przyszłości żywności, rolnictwa, zdrowia i międzypokoleniowej solidarności rozmawia Barbara Wołk. To trzyczęściowy wywiad-rzeka o kluczowych wyzwaniach cywilizacyjnych, których źródłem jest wadliwie funkcjonujący system produkcji żywności. Profesor wyjaśnia, jak sposób produkcji, jakość żywności i stosowana dieta wpływają na stan zdrowia publicznego – a tym samym na jakość życia i kondycję społeczeństw. To druga część rozmowy o tym, jak przemysłowe rolnictwo – szczególnie hodowla zwierząt i monouprawy – przyczyniają się do zmian klimatycznych, utraty bioróżnorodności, kryzysów zdrowotnych i społecznych oraz pogłębiania nierówności. To także opowieść o tym, co mogłoby działać inaczej – o realnych rozwiązaniach, które istnieją, lecz są blokowane przez wpływowe grupy interesu i polityczną bierność. Pierwsza część dostępna jest tutaj, a ostatni fragment rozmowy zostanie opublikowany 18 lipca.

Dr hab. inż. Tadeusz Pomianek – wieloletni Rektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, obecnie Prezydent WSIiZ i profesor – skupia się na poszukiwaniu rozwiązań ważnych dla bezpiecznej przyszłości współczesnego człowieka (więcej informacji w notce biograficznej).


Barbara Wołk: Panie Prezydencie, co sprawiło, że z małych gospodarstw rolnych, przeszliśmy na chów klatkowy?

Profesor Tadeusz Pomianek: 50 lat temu zaczął się rozwój intensywnych systemów produkcji żywności, bo było zbyt mało jedzenia. Rzeczywiście były efekty: produkcja żywności wzrosła 3 razy, przy wzroście powierzchni upraw o 10%. Tylko, że jak to bywa w systemie kapitalistycznym wzorowanym na amerykańskich rozwiązaniach, natychmiast nastąpiła monopolizacja. Jeśli chodzi np. o środki produkcji rolnej to cztery korporacje mają obecnie ponad 80% udziału w rynku światowym. Obojętnie czy mówimy o nasionach, pestycydach, czy nawozach sztucznych. I oni narzucają swoje warunki. Monopolizacja wymusiła uprawy monokulturowe i chów klatkowy – i system dopełnił się jeszcze przez sieci handlowe, które dystrybuują przetworzoną, zapakowaną żywność. Te korporacje mają się świetnie – mają ogromne dochody, mają też świetną obsługę całego systemu finansowego. I tutaj trudno się dziwić instytucjom finansowym, że wolą mieć dużego partnera niż pojedynczych rolników, prawda? To jednak spowodowało właśnie wprzęgnięcie dużej grupy rolników w uprawy intensywne. I pozostali rolnicy płacą teraz za to wielką cenę, bo ich rentowność jest z reguły najniższa. Ale rolnicy praktykując system monokulturowy niszczą swoją ziemię, czyli swój podstawowy warsztat pracy. Niszczą swoje zdrowie i zdrowie rodziny. Oczywiście też źle wpływają na zdrowie konsumentów. Ten szkodliwy układ trwa, bo monopoliści gonią za zyskiem, a nie zdrowiem ludzi i przyrody. Jak inne kraje sobie z tym radzą? W Wielkiej Brytanii zespół profesora Dasgupty z Uniwersytetu Cambridge co roku przygotowuje raport dla Izby Gmin na temat tego, jak działania brytyjskiego rządu wpływają na sferę przyrody, jak ma się sektor rolnictwa i żywności, jak wpływa na zdrowie obywateli i co należy zmienić. Po otrzymaniu raportu, Izba Gmin przesyła go do rządu i rząd ma sześć tygodni, żeby się do tego odnieść. Czyli bez przerwy, co roku, rząd brytyjski jest pod presją i nie może powiedzieć, że nic się nie da. Musi się wyspowiadać. Dobrze by się stało, żebyśmy w Polsce doczekali takich standardów.

BW: No właśnie, może mógłby Pan przewodniczyć takiej grupie eksperckiej w Polsce?

TP: Po pierwsze, jest wielu ekspertów o dużo większym dorobku i doświadczeniu. Po wtóre, kto nas będzie słuchał? Moje doświadczenie nie jest pozytywne. Ale jak mówimy o Brytyjczykach to dobrze byłoby umiejętnie zaadoptować ich model. Po Brexicie ich system wsparcia rolnictwa przeszedł poważną reformę. Przede wszystkim, rolnik musi być otwarty na edukację – chemiczne środki produkcji można zastąpić wiedzą o przyrodzie.

Obecnie rolnicy i właściciele gospodarstw rolnych są gratyfikowani za działania proekologiczne, które mają za zadanie poprawić stan środowiska, wesprzeć bioróżnorodność i wzmocnić podwaliny bezpieczeństwa żywnościowego. Są także gratyfikowani za dostarczanie żywności dobrej jakościowo. Udzielane wsparcie ma charakter długofalowy (niektóre umowy zawarte są nawet na 20 lat), jest elastyczne i dostoso­wane do lokalnych warunków, a przede wszystkim wspierane przez profesjonalne doradztwo.

Uważam, że to jest bardzo dobry system: rolnik jest zaopiekowany, ma profesjonalne doradztwo, nie ma ryzyka, bo jeśli postępuje zgodnie z tym, co ustalili, to ma wsparcie finansowe i ma efektywność finansową. To by się przydało nie tylko w Polsce, ale i w całej Unii Europejskiej. Czyli na początku transformacji: samorządy wiejskie i miejskie powinny współpracować przykładem Wiednia, a jeśli chodzi o system wsparcia, uczmy się od Brytyjczyków. Wydaje mi się, że póki co, oni są daleko przed nami. Jakbym był na miejscu naszego Ministra Rolnictwa i chciał wreszcie coś zrobić, to od czego bym zaczął? Zaprosiłbym grupę ekspertów, żeby mi przygotowali raport, jak to może wyglądać za 10-15 lat, jeśli niczego nie zrobimy i będziemy się przechwalać jaki to mamy wielki eksport mięsa, dewastując polskie środowisko. Oraz jak może wyglądać alternatywa jeśli pójdziemy po rozum do głowy i stopniowo będziemy szli w kierunku agroekologii – bo moim zdaniem, sam zrównoważony rozwój już nie wystarczy, jest już za późno. Musimy  pójść dalej. Uważam, że to otworzyłoby oczy wszystkim decydentom, społeczeństwu i rolnikom. Obok należy wprowadzić okresowe badania zdrowia rolników, pracowników ferm hodowlanych i tak dalej. To jest nasz obowiązek. Jeśli podczas ostatnich strajków rolnicy jak niepodległości bronili pestycydów, to znaczy, że oni nie mają wiedzy jak bardzo są dla nich szkodliwe. Brałem udział w seminarium z prof. A. Jabłońską-Trypuć, z Politechniki Białostockiej, która zajmuje się właśnie pestycydami i wraz ze swoim zespołem prowadzi zaawansowane badania. Na seminarium powiedziała wprost: jest najbardziej zaskoczona faktem, że z jej badań wynika, że to nie jest tak, że kiedy obniżymy stężenie pestycydów to jest lepiej. Przy niższym stężeniu pestycydy się aktywizują. Czyli redukcja ich zużycia niczego nie rozwiązuje. Trzeba po prostu pestycydy wyrzucić na śmietnik historii i zastąpić biologicznymi substytutami. A rolnicy kompletnie o tym nie wiedzą, albo nie chcą widzieć. Profesor powiedziała, że wśród dzieci rolników jest wyraźnie więcej białaczek.

BW: A gdzie jesteśmy teraz jako UE?

TP: Wspólna Polityka Rolna jest obecnie korygowana. Od 2023 roku prawie ¼ dotacji bezpośrednich wspiera ekorolnictwo, ale dalej 3 razy więcej środków kierowanych jest do rolnictwa przemysłowego, czy też konwencjonalnego. Jeśli zaś chodzi o Zielony Ład, to UE ma osiągnięcia w rozwoju energii odnawialnej. Natomiast, w zakresie rolnictwa trudno mówić o jakimkolwiek sukcesie. Pod presją strajków rolników, populistów i unijnej prawicy, Komisja Europejska stopniowo redukuje założone cele.

UE wykazuje się determinację w redukcji gazów cieplarnianych. Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady, do 2030 r. redukcja emisji gazów cieplarnianych ma wynieść co najmniej 55% (w porównaniu z 1990 r.), a w 2050 r. UE ma osiągnąć neutralność klimatyczną. Zauważmy jednak, że powierzchnia UE to 3% powierzchni lądów, udział ludności unijnej w populacji świata to 5,5%, a udział w emisji gazów cieplarnianych ok. 8,5%. Zatem, nasz wpływ na stan emisji gazów cieplarnianych w świecie jest niewielki. Dlatego, mimo wysiłków UE, globalna emisja gazów powoli, ale nadal rośnie. Stawiając przede wszystkim na redukcję gazów cieplarnianych, UE popełniła błąd. Równie groźnych wyzwań jest więcej: szybko postępuje dewastacja środowiska, utrata bioróżnorodności, a także degradacja gleby. Wreszcie kondycja człowieka jest coraz gorsza. Zdecydowanie lepsze są rokowania, jeśli obok intensywnego rozwoju energii odnawialnej, równie mocno postawimy na dbanie o nasze zdrowie. Wówczas mamy szansę na tanią energię, która jest warunkiem konkurencyjności UE. A nawiązując ponownie do kondycji człowieka, poprawa stanu zdrowia społeczeństwa jest tożsama z powstrzymaniem dewastacji naszej planety i koniecznością zadbania o środowisko naturalne.

BW: Jak Pana zdaniem powinien był być wprowadzany Zielony Ład, co powinno było być zrobione inaczej? Pytanie też skąd ta dezinformacja wśród rolników uczestniczących w protestach?

TP: Co do Zielonego Ładu – jeśli robi się tak daleko idącą transformację, to każdy wie, że zacząć trzeba od edukacji. Tego nie było! Dopiero kilka miesięcy temu Komisja Europejska sformułowała zasady dialogu ze społecznością rolniczą [red. Strategiczny dialog na temat przyszłości rolnictwa w UE, 2024 r.]. Lepiej późno niż wcale, ale to dopiero teraz.

Zamiast dalej rozbudowywać biurokrację należy uprościć system wsparcia finansowego i skierować coraz większy strumień pieniędzy do tych, którzy dbają o środowisko i produkują żywność w symbiozie z nim i wesprzeć rolników fachowym doradztwem. Jeszcze raz uczmy się od Brytyjczyków.

Przede wszystkim zamiast deliberować, czy obniżyć zużycie pestycydów o 30% czy 50% itd., pora na długoletni plan (10 – 15 lat) przejścia z przemysłowego systemu produkcji i konsumpcji żywności w kierunku agroekologii i suwerenności żywnościowej. Wszyscy uczestnicy tego rynku muszą wiedzieć, jakie zmiany będą miały miejsce i jak będą wyglądać kolejne etapy wdrażanego planu. Każdy powinien mieć szansę odegrania konstruktywnej roli w tej niezbędnej transformacji. Po koniecznych konsultacjach musi być sprecyzowana strona finansowa i organizacyjna całej operacji i określony system wsparcia.

Dobrze realizowana transformacja będzie korzystna dla konsumenta i rolnika, zarówno jeśli chodzi o zdrowie, jak i stronę finansową. Firmy stanowiące filar obecnego systemu też mogą nauczyć się robić biznes zgodnie z regułami transformacji. Producenci energii z paliw kopalnych coraz częściej przechodzą na produkcję zielonej energii. Tak samo najwyższa pora, żeby np. producenci pestycydów zabrali się za wytwarzanie biologicznych środków ochrony upraw.

Przemyślany system transformacji powinien przewidzieć wsparcie dla tych, którzy tworzą przemysłowy system produkcji i dystrybucji żywności, ale chcą służyć dobrej sprawie, bądź też rozumieją, że jest to w ich długofalowym interesie. Możemy razem wygrać lub ponieść wspólną klęskę z dramatycznymi skutkami dla naszej cywilizacji.

Zaś, jeśli chodzi o protesty, to którym rolnikom w Polsce się powodzi? Tym, którzy prowadzą wielkie gospodarstwa rolne, gdzie intensywne, monokulturowe uprawy zapewniają wysoką wydajność i tym samym dobre dochody. I wobec małego rynku żywności dobrej jakości nie mają innego wyjścia chcąc zachować rentowność. Dobrze się mają też właściciele gruntów rolnych, którzy nic nie produkują tylko przekazali ziemię w bezumowną dzierżawę, ale mimo to otrzymują dopłaty bezpośrednie. Jest ich podobno około 800 tys. (według jednego z szefów związku rolniczego) i otrzymują rocznie od około 7 do 8 miliardów złotych. Gdybyśmy przeznaczyli te pieniądze na rozwój gospodarstw ekologicznych, to bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Oczywiście dobrze się też mają właściciele ferm przemysłowych.

To te, wymienione przeze mnie grupy producentów rolnych będą protestować przeciw zmianom, które psują im biznes, czy też zmuszają do istotnych zmian technologicznych, ograniczenia chemicznych środków produkcji lub przestrzegania wyższych norm środowiskowych.

BW: Ale nie wszyscy rolnicy mają się dobrze?

TP: Ja rolnikom współczuję. Bo patrząc na to w prosty sposób, proszę zauważyć, że kilogram zboża kosztuje ok. 80 groszy, a kilogram chleba 10, a nawet 20 razy więcej. Te relacje są absurdalne. Weźmy drugi przykład – liczyłem w oparciu o dane Eurostatu, jaka jest wartość żywności i mięsa z hodowli oraz upraw rolnych, które konsumujemy w kraju. Nie chodzi o eksport, ale spożycie w kraju. Wyszło mi 60 miliardów złotych za 2022 rok. Ile płacimy w sklepie za tę żywność? 180 miliardów złotych, czyli trzy razy więcej! Ta cena musi być wyższa ze względu na przetwórstwo, handel, dystrybucję, import. Jednak różnica jest bardzo duża. Idąc za przykładem Wiednia – jeśli w każdej gminie byłby bazar, jeśli w miastach byłoby miejsce gdzie codziennie moglibyśmy kupić nieprzetworzoną albo mało przetworzoną zdrową żywność, to skraca się pośrednictwo między producentem, a konsumentem. Obie strony muszą na tym zyskać. Poza tym, delta między 60 i 180 miliardów złotych pokazuje, że jeśli wzrosną koszty produkcji żywności dobrej jakości, to zwiększając konsumpcję żywności nieprzetworzonej i redukując konsumpcję mięsa, sumarycznie wydatki na żywność nie wzrosną – czy też zależnie od diety – mogą nawet zmaleć.

Reasumując, w obecnym systemie głównymi przegranymi są rolnicy i konsumenci, którzy zwykle nawet nie wiedzą, jak kiepskiej jakości żywność spożywają.

BW: To już w pełni zależy od Polski – Unia nie ma specjalnie kompetencji, żeby zajmować się rolniczym handlem detalicznym, czyli tą bezpośrednią sprzedażą swojej żywności/przetworów przez rolnika. 

TP: Biorąc pod uwagę, że obecny stan rzeczy nie służy ani konsumentom ani rolnikom, pora na działania polskiego rządu. W tym roku na wieś i do rolnictwa delegowana jest kwota ponad 50 miliardów złotych (bez KRUS-u), z czego blisko 40% z Unii Europejskiej, a reszta to nasze podatki. To nie są efektywnie wydawane pieniądze. W ramach tej samej Wspólnej Polityki Rolnej w Czechach 18% gruntów rolnych przeznaczanych jest na gospodarstwa ekologiczne, w Austrii aż 25% – w Polsce 3%. Komentarz zbyteczny. Poza tym, żeby bardziej jaskrawie pokazać jak pilne jest odejście od przemysłowego systemu produkcji żywności policzyłem koszty, które nie są uwzględniane w rachunku ekonomicznym przy intensywnej produkcji rolnej czy też chowie przemysłowym. Pełno jest na ten temat danych. Na przykład w raportach i IPCC, FAO, WHO, czy zespołu P. Dasgupty. Przy ich pomocy obliczyłem ukryte koszty powstałe przy produkcji mięsa w świecie i Polsce. W rachunku ekonomicznym nie uwzględnia się kosztów z tytułu emisji gazów cieplarnianych, utraty bioróżnorodności, degradacji gleby i utraty zdrowia. Jeśli zatem świat produkuje 320 milionów ton mięsa, a w Polsce 5,3 milionów ton rocznie, to jak wielkie są wspomniane ukryte koszty w skali roku?

Dla świata, wskutek emisji gazów cieplarnianych, koszt wynosi 782 miliardy dolarów, a dla Polski to prawie 13 miliardów dolarów. Z kolei, koszt obniżenia bioróżnorodności dla świata to 1575 miliardów (Polska – 26 miliardów dolarów), utrata zdrowia 7 bilionów (Polska – 115 miliardów dolarów), a degradacja gleby 4,5 biliona (Polska – 75 miliardów dolarów). Sumując: emisja gazów cieplarnianych, utrata bioróżnorodności, degradacja gleby, utrata zdrowia, to roczny koszt dla świata w wysokości 14 bilionów. A proszę zauważyć, że świat na konsumpcję wydaje niecałe 12 bilionów dolarów. Polska w tym kontekście „płaci” rocznie za koszty ukryte 229 miliardów dolarów, czyli ok. 900 miliardów złotych. Natomiast my na całą żywność wydajemy 180 miliardów złotych rocznie (śmiech)! Te proporcje są absurdalne! Jakby to przeliczyć na kilo mięsa, to kilo mięsa biorąc pod uwagę koszty ukryte powinno wzrosnąć o 173 zł! Obecnie kosztując średnio 28 zł, powinno kosztować 201 zł (śmiech). Oczywiście, nie chodzi mi o to, żeby wprowadzić teraz taką cenę na mięso – ale, aby pokazać, jak wielkie efekty moglibyśmy uzyskać zmieniając rolnictwo, produkując inaczej żywność i żegnając się z mięsem przemysłowym. Dodajmy, że mięso ekologiczne kosztowałoby tylko 54 złote za kilogram, bowiem z kosztów ukrytych należały dodawać tylko emisję gazów cieplarnianych, czyli 10 zł na kilogram

W zeszłym roku, zespół międzynarodowych naukowców (The Economics of the Food, FSEC, 2024), przedstawił swój pomysł na transformację systemu produkcji i konsumpcji żywności w kierunku zrównoważonego rozwoju. Rocznie oszacowali, że będzie to kosztować świat 200 do 500 miliardów dolarów. Natomiast efekt tej inwestycji, przyniósłby od 10 do 20 razy większy zysk! Nawet 10 bilionów rocznie!  Trudno o lepszą inwestycję. Moje obliczenia dotyczące ukrytych kosztów dobrze tłumaczą takie olbrzymie efekty. A teraz, z drugiej strony, wskazując koszty ukryte w wysokości 14 bilionów, oznacza to, że o taką kwotę co roku obniżamy potencjał wytwórczy naszego świata, naszego środowiska. Zatem, skoro PKB świata aż w 58% zależny jest od środowiska, to tak czy tak koszty będą szybko rosły.

BW: A co powinniśmy zrobić, aby zlikwidować ubóstwo żywnościowe?

TP: Na pewno to się nie rozwiąże na poziomie państwa. Bo okazało się, że Państwo niewiele potrafi. Biorąc pod uwagę przedstawiony przeze mnie pierwszy etap transformacji obecnego systemu żywności, czyli współpracę samorządów miejskich i wiejskich, to na tej płaszczyźnie powinny zostać rozwiązane problemy niedożywienia i głodu. Mamy w systemie zbiorowe żywienie – i na początku zdrowa żywność musi być wprowadzona do szkół, przedszkoli, żłobków i szpitali. Jeżeli nie będziemy przeszkadzać samorządom, państwo da im pieniądze na infrastrukturę związaną z bazarami, związaną z małym przetwórstwem i z kontrolą jakości, to ten problem może zostać rozwiązany.

BW: W jednym z wywiadów podkreślał Pan, że to nie jest tak, że my nie mamy pieniędzy na wsparcie takich działań, na zmianę systemu. Że pieniądze są, ale są źle dystrybuowane.

TP: Wspomniałem o zespole profesora Dasgupta z Uniwersytetu Cambridge. Oni oszacowali, że subwencje do obecnego systemu produkcji żywności w skali świata to jest 6 bilionów dolarów. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy oszacował, że subwencje dla obecnego systemu produkcji energii z paliw kopalnych to 7 bilionów, czyli świat rocznie wydaje 13 bilionów dolarów subwencji rocznie na dwa segmenty, które muszą zniknąć. A tymczasem FAO mówi, że 4 dolary dziennie na osobę wystarczą, aby zapewnić każdej osobie zdrową żywność. Czyli za 90% toksycznych subwencji moglibyśmy wyżywić cały świat. To jest najlepszy dowód na to, że pieniędzy jest dość, tylko są dramatycznie źle wykorzystywane. I to w taki sposób, że wręcz blokują konieczną transformację! Wspierają międzynarodowe koncerny, które współpracują z bankami, aby zwiększać zyski, ceny akcji, premie itd. Podczas wielkiego kryzysu finansowego, jeden z profesorów amerykańskich, Arthur Laffer powiedział, że na ratowanie systemu bankowego w 2008 roku Amerykanie wydali 4 biliony dolarów. To znaczy, że dla bogatych zawsze znajdą się pieniądze, ale na rozwiązania, które służą całemu społeczeństwu, pieniędzy nie ma.

BW: Patrząc na klimat polityczny – czy te pomysły i wizje, o których rozmawiamy, mają jakiekolwiek szanse? Wydaje się Pan mimo wszystko pełen mobilizacji i nadziei.

TP: Ja jestem raczej pełen irytacji… bo naprawdę wiadomo co trzeba zrobić, żeby zmienić sytuację, wiadomo skąd wziąć na to pieniądze. Tylko barierę dla zmian tworzą Ci, którzy mają ogromne zyski z obecnego systemu oraz klasa polityczna, która nie chce zajmować się tym tematem. Dziwi mnie, że podczas obecnych debat prezydenckich, żaden z kandydatów o tym nie mówi. Na miejscu kandydata mówiłbym o zdrowiu Polaków, o wsparciu transformacji systemu produkcji żywności, w tym o zdrowiej żywności w szkołach, przedszkolach, czy rozwijaniu dostępnych dla każdego ekobazarów. Wszyscy na tym bowiem zyskają. Zachodzę w głowę, czemu oni tego nie robią! Jeśli snują opowieści o pojednaniu Polaków, powinni reprezentować wizję konkretnych działań na rozwiązanie kluczowym problemów. Wspólnym mianownikiem mogłaby być walka o zdrową żywność i zdrowe środowisko. Przecież jest to przednia szansa na rozwój rolnictwa, wsi, a więc tzw. polskiej prowincji! To jest droga do pojednania z happy endem.

BW: Czy szczerze uważa Pan, że do naszego społeczeństwa te argumenty mogłyby trafić? Czy jesteśmy na tyle świadomi?

TP: Wie Pani, żyjemy w cywilizacji żarcia, cywilizacji bezrefleksyjnej. Bez, jak razem mówimy, edukacji i silnego postawienia na jakość życia, będzie tylko bardziej ponuro.

BW: Właśnie tą, znaną mi już dobrze Pańską myśl, próbuję sprowokować (śmiech).

TP: (śmiech) Zasuwamy cały tydzień, żeby w weekend pójść do marketu, kupić cały wózek rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych. Później szamotamy się z tym przez cały tydzień, żeby część wyrzucić i znowu zapierniczać, żeby była kasa na następny wózek. Nie ma czasu na refleksję, jakość życia, nic. Daliśmy się wprzęgnąć w system narzucony przez międzynarodowe koncerny, które uruchomiły swoistą linię technologiczną: coraz większa produkcja, coraz większa konsumpcja, coraz większy zysk.

W tym samym czasie, Big Techy przy pomocy coraz bardziej totalnych technologii tworzą bazy danych na nasz temat. Wykorzystuje je agresywny marketing, który poszerza naszą konsumpcyjną wyobraźnię, budując kolejne segmenty „cywilizacji żarcia”. W rezultacie człowiek ma coraz większe potrzeby, przy czym udział tych rzeczywistych potrzeb ciągle maleje. Ludzkie życie jest coraz bardziej wystandaryzowane jak standardowe są oferty galerii handlowych. Dominujący model życia charakteryzuje się powierzchownością, wygodą i łatwą rozrywką. Mamy coraz mniej czasu na osobisty rozwój, zaspokojenie ciekawości, poznanie inności, zresztą coraz mniej odczuwamy takie potrzeby. Tak wymodelowany człowiek jest znakomitym „partnerem” dla monopolizacji przez międzynarodowe korporacje, czego się da. To wyborna pogoda dla autorytarnych systemów.

Moim zdaniem, jeśli człowiek traci umiejętność samodzielnego krytycznego myślenia, to demokracja nie ma żadnych szans. To jest warunek istnienia demokracji, że większość społeczeństwa potrafi samodzielnie myśleć. Wydaje mi się, że odjeżdżamy. Wydaje mi się też, że fakt, iż prawicowe partie i populiści w różnych krajach, szczególnie bloku wschodniego, wygrywają, jest również dziedzictwem ustroju socjalistycznego. Za komuny mieliśmy proste życie, Kościół dawał prosty przepis na zbawienie, partia dawała prosty przepis jak się urządzić (śmiech). A teraz trzeba myśleć, trzeba wybierać – po co nam to? Lepiej, żeby przejął to autokrata i zrobił porządek. Więc jest źle. Popatrzmy też na nasze zdrowie, a przede wszystkim zdrowie naszych dzieci i wnuków. Media cyfrowe niszczą ich psychikę, umiejętność krytycznego myślenia, komunikacji z drugim człowiekiem i radość życia. Właśnie powrót na łono natury jest dobrym lekiem na te problemy. Musimy zmienić ten system dla nich.

Sumując, przy obecnej kondycji społeczeństwa konsumpcyjnego wydaje mi się, że trzeba grać na pozytywnych emocjach – wszystkim leży na sercu dobro naszych dzieci i dobro naszych wnuków – to może być sposób otwarcia się społeczeństwa na edukację i na aktywne wsparcie koniecznych zmian. Irytuje mnie, że jesteśmy w wolnej Polsce już 35 lat i marnujemy czas. Najpierw bezmyślnie w latach 90-tych wpuściliśmy międzynarodowe koncerny, które zmiażdżyły całą masę małych i średnich gospodarstw rolnych, a teraz nie ma żadnej inicjatywy politycznej, żeby zrobić z tym porządek.


Dr hab. inż. Tadeusz Pomianek, prof. WSIiZ, Prezydent WSIiZ – pomysłodawca, główny twórca, wieloletni Rektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doktor habilitowany nauk technicznych w zakresie termodynamiki stopów (Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, Wydział Metali Nieżelaznych, rok 1986), doktor nauk technicznych (Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, Wydział Metali Nieżelaznych, rok 1978), magister inżynier (Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, Wydział Metali Nieżelaznych, rok 1973). Do 1990 roku zajmował się przede wszystkim badaniami z obszaru inżynierii materiałowej, między innymi w latach 1973 – 1979 pracował w Instytucie Metali Nieżelaznych w Gliwicach, kierując zespołem, który rozwiązał problemy technologiczne związane z produkcją miedzi w Hucie Miedzi Głogów II. Przez wiele lat pracownik naukowy Politechniki Rzeszowskiej, w której pełnił m. in. funkcję Prorektora w latach 1990 – 1993. Autor blisko 100 artykułów, 25 raportów, ponad 100 ekspertyz oraz 7 patentów. Odznaczony m. in. Krzyżem Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Nagrodą Polskiej Akademii Nauk oraz Nagrodą Ministra Edukacji Narodowej. Od 2017 roku jest Honorowym Obywatelem Miasta Rzeszowa. Po 1989 roku prof. Tadeusz Pomianek koncentrował się na kształceniu kadr potrzebnych dla gospodarki rynkowej i demokracji, obecnie, ze względu na zagrożenia klimatyczne i cywilizacyjne, skupia się na wypracowaniu rozwiązań ważnych dla bezpiecznego jutra współczesnego człowieka.  

Udostępnij: