Jaka żywność z Azji trafi do Polski?

Choć negocjacje z Mercosurem wciąż budzą sprzeciw rolników i obawy o zalew Europy tanią żywnością z Ameryki Południowej, Komisja Europejska forsuje kolejne „mega-umowy”. 23 września 2025 roku ogłoszono zakończenie rozmów z Indonezją, które trwały dziewięć lat. Porozumienie ma otworzyć rynek dla unijnych eksporterów poprzez zniesienie ceł m.in. na nabiał, mięso, owoce i wyroby piekarnicze. Jednocześnie pojawia się pytanie: jaka żywność z Azji trafi na polskie stoły i czy lokalni producenci będą w stanie z nią konkurować?

Kto zyska, kto straci?

Duże koncerny przemysłowe i rolno-spożywcze z państw zachodnich mogą szybciej skorzystać na nowych warunkach handlu. To one mają kapitał, logistykę i rozpoznawalne marki. W tym samym czasie mniejsze podmioty, w tym producenci z Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, mogą napotkać dodatkowe bariery.

Rolnictwo jest tu szczególnie wrażliwe. Nawet jeśli niektóre towary, takie jak ryż, cukier czy banany, pozostaną częściowo chronione kontyngentami, inne, jak olej palmowy, zyskają łatwiejszy dostęp do rynku unijnego. Dla wielu rolniczek i rolników w Europie może to oznaczać większą presję konkurencyjną, a w konsekwencji zagrożenie dla stabilności dochodów.

Zielone zapisy na papierze

Komisja Europejska podkreśla, że w umowie znalazły się klauzule dotyczące ochrony środowiska i praw człowieka. Jednak doświadczenia z Mercosurem pokazują, że skuteczne egzekwowanie takich standardów bywa trudne. W Indonezji wciąż dochodzi do wylesiania pod plantacje oleju palmowego oraz przypadków łamania praw pracowniczych, co rodzi wątpliwości, czy porozumienie rzeczywiście sprzyja zrównoważonemu rozwojowi.

Obawy wielu osób nie wynikają z niechęci wobec współpracy międzynarodowej, lecz z troski o to, by nie wzmacniać modeli produkcji szkodliwych społecznie i ekologicznie. Zgodnie z nową umową handlową, olej palmowy będzie importowany do UE bez ceł, co może osłabić konkurencyjność krajowych producentów oleju rzepakowego. Brak wiążących ograniczeń oznacza, że import surowca może się utrzymać lub nawet wzrosnąć, szczególnie jeśli nadal będzie kwalifikowany jako składnik biopaliw w ramach unijnych systemów RED II i RED III.

Dla producentów rzepaku w Polsce i innych krajach UE może to oznaczać niższy popyt na krajowy surowiec i spadek jego opłacalności. Krytycy zwracają uwagę, że w praktyce deklaracje o „zielonych standardach” nie wystarczą, jeśli jednocześnie nie wprowadza się mechanizmów ochronnych dla lokalnych producentów i nie kontroluje realnego wpływu importu na środowisko i rynek.

Lokalność zamiast globalizacji

Umowy takie jak ta z Indonezją pokazują, że wciąż dominuje myślenie o handlu w kategoriach czystego wzrostu gospodarczego. Tymczasem coraz więcej osób w Europie zwraca uwagę, że jeśli naprawdę zależy nam na wartościach wykraczających poza zysk ekonomiczny, powinniśmy inwestować w coś innego, w lokalne rynki, krótsze łańcuchy dostaw i produkcję blisko konsumenta.

Takie podejście nie tylko ogranicza emisje związane z transportem międzykontynentalnym, ale też wzmacnia bezpieczeństwo żywnościowe, stabilizuje dochody rolniczek i rolników, a jednocześnie daje obywatelom większą pewność, że kupowana żywność powstaje zgodnie z europejskimi standardami.

Zamiast więc stawiać na coraz dalsze globalne powiązania, UE mogłaby skoncentrować się na tym, by w pierwszej kolejności rozwijać odporne, lokalne gospodarki, które lepiej poradzą sobie w obliczu kryzysów klimatycznych czy geopolitycznych.

Przeczytaj także:

Mercosur bliżej Europy. O krok od podpisania umowy

Photo: Muhamad Daffa Rial on Unsplash

Udostępnij: