Zmień system żywnościowy!
Zróbmy to razem
O jakiej wolności mówimy, gdy stwierdzamy, że wolno nam jeść wszystko? O wolności do krzywdzenia innych? Jeśli kierujemy się zasadami etyki, musimy pamiętać, że to pojęcie samo
w sobie nie ma pozytywnego wydźwięku, bo oznacza samowolę. A tę należy samoograniczać
w taki sposób, by dbając o własną autonomię, nie naruszać cudzej – z prof. Joanną Hańderek rozmawia Paulina Januszewska.
P.J.: Czy to, jak mówimy o jedzeniu, wpływa na naszą dietę?
J.H.: Tak. Język odgrywa fundamentalną rolę w naszej diecie i podejściu do niej. Jeśli dziecko słyszy: „zjedz mięsko, szyneczkę, kotlecika czy filecika”, które w dodatku mają kształt księżyca albo słońca, to nie wie, że na jego talerzu ląduje martwe zwierzę. Dbają o to, zresztą, producenci żywności czy restauratorzy. Oferując choćby specjalne, dziecięce menu, dobierają słowa w taki sposób, by jedzenie nie kojarzyło się z okrucieństwem. Rodzice mniej lub bardziej świadomie przejmują to – zwykle pełne zdrobnień i sformułowań oderwanych od prawdziwego pochodzenia mięsa – nazewnictwo.
P.J.: Dorośli wiedzą jednak, co jedzą i jak powstaje mięso. Czy potrzebują do tego jeszcze specjalnego słownika?
J.H.: Pamiętajmy, że ten słownik jest z nami od dzieciństwa i służy do stworzenia zasłony, która pozwala nam utrzymywać umowną nieświadomość i względny komfort. Nie musimy za każdym razem, wybierając w sklepie tacki z pulpetami, stekami i innymi produktami w ogóle nieprzypominającymi nazwą ani wyglądem trupa, zastanawiać się nad cierpieniem i zabijaniem. Nie widzimy krwi, nie widzimy niczego, co mogłoby estetycznie, a na pewno etycznie, nas odstręczać, wzbudzać empatię do krzywdzonych istot. To oczywiście paradoks, bo doskonale wiemy, jak działa sektor hodowlany, który robi wiele, by odseparować nas od prawdy.
P.J.: Czy gdyby nazywano rzeczy wprost, mogłoby naprawdę być inaczej?
J.H.: Z badań przeprowadzanych wśród wegan wynika, że decydujący moment w przechodzeniu na dietę roślinną następował u nich w bardzo wczesnym wieku. Konkretniej – wtedy, gdy jako dzieci dowiadywali się, że tak naprawdę jedzą zwierzęta, a nie kotleciki. Odkrycie, że zawartość talerza kiedyś żyła i chodziła na czterech łapach, tak jak ukochany pies czy kot, pozwala się przebudzić, posklejać fakty i często kończy się dużym szokiem. Uprzemysłowienie hodowli zwierząt i idące za tym działania pozwalają ten szok opóźniać lub osłabiać, pozbawiając nas kontaktu ze zwierzęciem jako istotą czującą.
P.J.: Przed erą przemysłową też zabijano zwierzęta.
J.H.: Nie na taką skalę, jak robi się to dziś. Świadomość, z czym wiąże się pozyskiwanie mięsa – także była inna. Jeszcze na początku XX w. kupowało się je na targach świeżo po zabiciu zwierzęcia albo prosto od rolników, którzy nie kryli, skąd pochodzą ich produkty. Ponadto zwierząt hodowlanych było po prostu znacznie mniej, a i jedzenie ich nie stanowiło podstawy jadłospisu. Pamiętajmy też, że to, co robiliśmy w przeszłości, wcale nie musi wyznaczać etycznych standardów. Na tym polega etyka: zmienia praktyki, normy, każe nam działać w inny sposób niż dotychczas. W końcu chcemy chyba jako społeczeństwo się rozwijać, a nie cofać.
P.J.: Wielu producentów mięsa i nabiału walczy o to, by stosowanych przez nich nazw nie używano w przypadku wegańskich odpowiedników. Może mają rację? Może dieta roślinna powinna mieć własny, niezwiązany z sektorem hodowlanym język?
J.H.: Zdaję sobie sprawę, że wiele wegan i weganek wolałoby stworzyć nowe nazwy, ale mi osobiście podoba się pomysł przejmowania języka.
P.J.: Dlaczego?
J.H.: Wielu sceptyków diety roślinnej deklaruje, że nigdy nie zje wegańskiego mięsa. Uważają, że jest obrzydliwe. Często jednak okazuje się, że ferują te wyroki bez spróbowania alternatywy, a potem przez przypadek kupują na przykład roślinnego kurczaka i jedzą go ze smakiem. Dopiero przy wyrzucaniu opakowania do śmieci orientują się, że wybrali opcję wegańską i przy niej zostają. Czy to wydarzyłoby się, gdyby na etykiecie widniały nieznane wcześniej nazwy? Wątpię. Dla osób nieprzekonanych taki „błąd” może stać się ciekawym kulinarnym, smakowym zaskoczeniem. Producenci mięsa bardzo dobrze o tym wiedzą, zwłaszcza że w sklepach półki z wegańskimi produktami coraz częściej znajdują się obok tych z mięsem czy nabiałem, a nie w zupełnie innej alejce. Wtedy łatwo o pomyłkę. Ale to dobrze – niech kupujący jak najczęściej się mylą i rozsmakowują w wegańskiej kuchni.
P.J.: Sektor hodowlany często odwołuje się do tradycji i wolności, przekonując nas, że spożywanie mleka czy mięsa to coś, co robimy od pokoleń i do czego mamy pełne prawo. Jak konkurować z takim argumentem?
J.H.: Anthony Giddens, brytyjski socjolog, analizując zachowania konsumenckie i to, jak pogrywają z nami marketing oraz reklama, rzeczywiście zauważył, że wybór jedzenia jest deklaracją tożsamościową, a nie czymś zupełnie neutralnym. Dlatego wokół niego można budować wielkie opowieści. Niestety te o tradycji i wolności są zwykle zakłamane, zbudowane na fałszywych i niebezpiecznych – choćby dla naszego zdrowia czy planety – mitach. Wiele osób jest w stanie poświęcić wszystko dla tradycji nawet wtedy, gdy okazuje się ona całkowicie szkodliwa. Edukacja jest tutaj zbawienna. To znaczy – musimy rozłożyć te wszystkie mity na czynniki pierwsze i odwołać się do faktów.
P.J.: Karp stał się „tradycyjną” polską rybą dopiero w latach 50. ubiegłego wieku pod pływem niemożności przeprowadzania połowów w morzu. Cała potrzebna do tego infrastruktura została zniszczona w czasie II wojny światowej. Ówczesny minister gospodarki wymyślił więc, żeby postawić na hodowlę ryby, którą poławia się w jeziorach w łatwy sposób, bez konieczności inwestowania, np. w kutry rybackie. Takim też gatunkiem okazał się karp. Trafił na polskie stoły jako nowa tradycja, ale za jego popularnością stały pragmatyczne względy gospodarcze, a nie żadne wieloletnie zwyczaje naszych przodków. W innych krajach, jak w naturalny sposób wegańskich Indiach, wzrost spożycia mięsa wziął się z presji na jego eksport z Zachodu – szukającego rynków zbytu swoich towarów. Od marketingowców odpowiedzialnych za promocję produktów odzwierzęcych usłyszymy jednak, że to tradycja, źródło zdrowia czy wolności.
P.J.: Weganie słyszą jednak, że to oni zabierają wolność wszystkożercom, odmawiając tym drugim prawa do kotleta.
J.H.: O jakiej wolności w tym wypadku mówimy? O wolności do krzywdzenia innych? Jeśli kierujemy się zasadami etyki, musimy pamiętać, że to pojęcie samo w sobie nie ma pozytywnego wydźwięku, bo oznacza samowolę. A tę należy samoograniczać w taki sposób, by, dbając o własną autonomię, nie naruszać cudzej. Przekonanie o tym, że skoro jest się wolnym, to można wszystko, okazuje się niebezpieczne i złudne.
P.J.: Dlaczego?
J.H.: Ograniczają i determinują nas takie kwestie, jak biologia, kultura czy polityka. Jednocześnie być wolnym nie oznacza posiadania niczym nieograniczonych praw, bo czy mam prawo kogoś uderzyć, jeśli się zdenerwowałam? Nie. Tak samo warto się zastanowić nad tym, czy mam prawo zjeść zwierzę, bo uważam je za smaczne, zdrowe, przynależne tradycji albo miłym wspomnieniom z babcią, która w dzieciństwie gotowała mi rosół z kurczaczka. Etyka polega na tym, że świadomie rezygnuję z podążania za mitem wolności i realnie sprawdzam, czy moje czyny nie powodują czyjegoś cierpienia, a gdy powodują – robię wszystko, by to zatrzymać.
Prof. Joanna Hańderek, profesorka Uniwersytetu Jagiellońskiego, filozofka specjalizująca się w filozofii kultury, publicystka, blogerka, a także działaczka społeczna i polityczna, autorka
książek, w tym „Filozofii Wegańskiej”. Członkini Rady Naukowej Federacji Bezpieczna Żywność.
Wywiad został opublikowany w Planerze Roślinnej Szkoły.
Photo: prof. Joanna Hańderek