Czy szkolne stołówki są gotowe na zmiany?

Jak dziś wygląda szkolna stołówka „od środka” i czy naprawdę da się wprowadzać zdrowsze, bardziej roślinne rozwiązania bez rewolucji i strachu przed nowym? Dietetyczka Patrycja Korszun, zatrudniona jako intendentka w jednej z warszawskich placówek oświatowych, pokazuje, jak ważna i wielowymiarowa jest rola specjalisty ds. żywienia w szkołach. To właśnie dietetyk ma realny wpływ na jakość szkolnych posiłków – dba o ich odpowiednie zbilansowanie, wspiera personel kuchni przy przygotowywaniu dań eliminacyjnych i roślinnych, a także odpowiada za edukację żywieniową dzieci. „Dieta dzieci w wieku szkolnym to fundament zdrowia na całe życie, dlatego obecność dietetyka powinna być tak samo naturalna jak pielęgniarki czy pedagoga” – podkreśla Patrycja. W kontekście nadchodzących zmian w rozporządzeniu Ministerstwa Zdrowia, które m.in. ograniczają podawanie mięsa i promują pełnowartościowe posiłki roślinne, wprowadzenie zdrowszego i bardziej ekologicznego menu staje się realne i potrzebne. Dietetyczka przekonuje, że wdrożenie diety planetarnej w szkołach – opartej na warzywach, roślinach strączkowych i lokalnych produktach sezonowych – to krok w stronę nie tylko lepszego zdrowia dzieci, ale też troski o naszą planetę.

Dagmara Szastak: Dlaczego szkoły potrzebują dietetyka/dietetyczki?

Patrycja Korszun: Uważam, że moja wiedza jest bardzo przydatna w placówce oświatowej, jaką jest szkoła. Przede wszystkim dlatego, że mogę realnie interweniować w zakresie jadłospisu i wspierać edukację żywieniową dzieci poprzez codzienne decyzje dotyczące posiłków. Dietetyk w szkole pomaga kształtować u dzieci zdrowe nawyki żywieniowe i wspiera ich rozwój poprzez odpowiednio zaplanowane żywienie szkolne. Stanowisko dietetyka powinno być w szkołach znacznie bardziej priorytetyzowane, ponieważ sposób żywienia dzieci jest niezwykle istotnym elementem systemu edukacji i wychowania. To także inwestycja w przyszłość – nawyki wypracowane w wieku szkolnym bardzo często towarzyszą dzieciom również w dorosłym życiu.

Obecność dietetyka w szkole jest także dużym wsparciem dla personelu stołówki. Pracownicy kuchni nie mają obowiązku posiadać specjalistycznej wiedzy z zakresu żywienia, dlatego mogą potrzebować merytorycznego wsparcia, na przykład w kwestii doboru alternatyw w dietach eliminacyjnych. Przykładowo, jeżeli dziecko jest na diecie bezmlecznej lub roślinnej bardzo ważne jest, aby zamiennik mleka miał odpowiednie wartości odżywcze – był wzbogacony w wapń oraz witaminy B12 i D.  Nie wszystkie dostępne produkty spełniają te kryteria, dlatego dietetyk może pomóc zarówno w wyborze odpowiedniego asortymentu, jak i w zwróceniu uwagi na te kwestie podczas planowania jadłospisu.

Sama dieta podstawowa zazwyczaj nie stanowi większego problemu, natomiast w naszej szkole funkcjonują również diety eliminacyjne: dieta z ograniczeniem glutenu (nie możemy mówić o diecie całkowicie bezglutenowej, ponieważ nie posiadamy osobnej kuchni), dieta bezmleczna oraz dieta wegetariańska. Jeśli dzieci mają inne alergie, nietolerancje pokarmowe lub wykluczenia, rodzice mogą je zgłaszać w aplikacji – poprzez zaznaczenie alergenów – a kuchnia ma obowiązek przygotować odpowiedni posiłek dla ucznia.

W takich sytuacjach ponownie okazuje się, jak ważna jest rola dietetyka. Personel kuchni często nie zdaje sobie sprawy, gdzie dokładnie znajduje się białko w produktach roślinnych i w jakiej ilości powinno się ono znaleźć w posiłku. Zdarza się, że w przepisie widnieje na przykład soczewica, ale w rzeczywistości jej ilość w daniu – na przykład w faszerowanej papryce – jest symboliczna. Wtedy trzeba wyjaśnić, że około jedna trzecia talerza powinna stanowić część białkowa, i zasugerować, aby następnym razem zwiększyć ilość soczewicy lub dodać brązowy ryż.

Obszarów, w których dietetyk w szkole okazuje się niezbędny, jest naprawdę bardzo dużo. W przyszłości widzę również przestrzeń na rozwijanie działań edukacyjnych w postaci zajęć i warsztatów z uczniami. W mojej ocenie rola dietetyka jest porównywalna do obecności pielęgniarki czy pedagoga szkolnego – może on realnie wspierać zdrowie dzieci, a to jest kwestia fundamentalna.

Dagmara Szastak: Wspomniałaś o edukacji żywieniowej i do tego chciałabym teraz nawiązać. Mam wrażenie, że stołówka szkolna to idealne miejsce do wdrażania takiej praktycznej edukacji. Na jakim etapie życia dziecka najlepiej wprowadzać działania edukacyjne – w klasach 1–3 czy raczej wśród starszych dzieci? Nie ukrywajmy, my jako rodzice często nie byliśmy edukowani ani w zakresie zdrowego żywienia, ani szerzej – edukacji zdrowotnej czy klimatycznej. Od jakiego momentu warto więc systemowo uczyć dzieci i kształtować ich świadomość?

Patrycja Korszun: Edukację żywieniową należy rozpoczynać jak najwcześniej – właściwie od momentu, gdy dziecko zaczyna spożywać inne produkty niż mleko matki lub specjalistyczną żywność niemowlęcą, czyli zwykle około 6. miesiąca życia. Już wtedy ogromne znaczenie ma sposób podawania posiłków oraz stopniowe zapoznawanie dziecka z różnymi produktami. To etap, w którym kształtują się pierwsze preferencje smakowe i nawyki.

Jeśli chodzi o szkołę, według mnie kluczowe jest dostosowanie edukacji do grupy wiekowej. Inaczej będą wyglądały działania skierowane do młodszych dzieci, a inaczej do starszych uczniów. W przypadku młodszych dzieci bardzo dobrze sprawdzają się formy praktyczne – oswajanie z produktami poprzez smak, zapach i kontakt z jedzeniem. Takie doświadczenia mogą skutecznie zachęcać do próbowania nowych potraw i zmniejszać niechęć do mniej znanych produktów.

U starszych uczniów edukacja żywieniowa może opierać się na rozmowie, analizie codziennych wyborów i budowaniu świadomości tego, jak sposób odżywiania wpływa na zdrowie, samopoczucie i koncentrację. Warto uczyć ich, jak komponować posiłki i krytycznie przyglądać się temu, co jedzą na co dzień. Najważniejsze jest to, aby forma zajęć była dostosowana do wieku uczniów, tak aby treści były dla nich zrozumiałe i angażujące.

Oczywiście w edukacji żywieniowej, obok szkoły, ogromną rolę odgrywają rodzice. To, co dzieci jedzą w domu, ma kluczowe znaczenie. Bardzo często dzieci nie chcą próbować nowych produktów, ponieważ ich po prostu nie znają – nie spotykają ich w codziennej diecie domowej. Zdarza się też, że obawiają się nowych smaków. Badania nad tzw. wielokrotną ekspozycją pokazują, że produkt trzeba zaproponować dziecku kilkanaście razy, zanim zdecyduje się go spróbować i zaakceptuje.

W placówce, w której pracuję raz w tygodniu serwowany jest posiłek wegetariański, do którego nie wszystkie dzieci są jeszcze przyzwyczajone. Z obserwacji personelu stołówki wynika, że takie dania są zjadane w mniejszych ilościach niż tradycyjne posiłki głównie mięsne lub nabiałowe. Mimo to wierzę, że z czasem dzieci przyzwyczają się do nowych smaków, a wsparcie rodziców w tym procesie jest bardzo ważne.

Dagmara Szastak: Są badania, które pokazują, że dzieci mogą realnie wpływać na nawyki swoich rodziców. Jeśli odpowiednio ukierunkuje się je żywieniowo i przekaże im rzetelną wiedzę, wiedza ta często przenosi się do domu – dzieci zaczynają zwracać uwagę dorosłym i inicjować zmiany w sposobie odżywiania całej rodziny.

A jak to wygląda od strony organizacyjnej w szkole? Mamy kucharkę, dietetyczkę, intendentkę i dyrekcję. Jak dzielicie się kompetencjami i współpracujecie przy planowaniu posiłków? Kto decyduje o tygodniowym menu i czy korzystacie z jakichś aplikacji, które to ułatwiają?

Patrycja Korszun: Tak, tutaj muszę doprecyzować jedną rzecz, bo choć nadzoruję żywienie w szkole, moje formalne stanowisko to intendent. Zostałam zatrudniona właśnie dlatego, że jestem dietetyczką, natomiast w szkole pracuje również druga osoba na stanowisku intendenta, która zajmuje się głównie obowiązkami administracyjnymi. Moja rola koncentruje się przede wszystkim na aspektach żywieniowych.

Rola dyrekcji w tym obszarze ma raczej charakter nadzorczy. Pani dyrektor nie ingeruje bezpośrednio w kwestie żywieniowe, natomiast jest na bieżąco informowana o wszelkich uwagach i nieprawidłowościach dotyczących funkcjonowania stołówki. Informacje zbieramy zarówno od personelu kuchni, uczniów jak i rodziców, a następnie przekazujemy je dyrekcji. Zdarza się również, że część uwag rodziców trafia bezpośrednio do dyrekcji, w takich sytuacjach staramy się wspólnie wypracować rozwiązanie.

W praktyce wygląda to tak, że otrzymujemy jadłospis od ajenta, a następnie analizujemy każdy posiłek pod kątem jego składowych (razem z moją koleżanką intendentką). Jadłospis otrzymujemy za pośrednictwem aplikacji służącej do zamawiania posiłków, która nie zawiera szczegółowych informacji o wartościach odżywczych, dlatego analizę składu i bilansu energetycznego wykonuję samodzielnie, w oparciu o obowiązujące normy żywieniowe. Sprawdzam m.in., czy posiłki zawierają odpowiednią ilość białka, węglowodanów i tłuszczów, czy porcje są właściwie dobrane oraz czy cały zestaw – łącznie z napojami – mieści się w obowiązujących normach żywieniowych i energetycznych dla danej grupy wiekowej. Po tej analizie jadłospis wraca do ajenta z uwagami i obowiązkiem wprowadzenia poprawek. Po kilku dniach ponownie sprawdzamy poprawiony jadłospis. Jeśli wszystkie zalecenia zostały uwzględnione, menu zostaje zaakceptowane i może zostać wdrożone. Staramy się, żeby rodzice mieli dostęp do ostatecznej wersji z około dwutygodniowym wyprzedzeniem – za pośrednictwem aplikacji, do której mają dostęp.

Dagmara Szastak: Ministerstwo Zdrowia pracuje nad nowym rozporządzeniem dotyczącym żywienia dzieci w szkołach i przedszkolach. Choć dokument nie jest jeszcze finalny, zakończyły się konsultacje publiczne, a w raporcie podsumowującym zapowiedziano ważne zmiany. Mięso ma być serwowane maksymalnie dwa razy w tygodniu, ryba raz, a w te dni szkoły będą zobowiązane zapewnić dzieciom, które nie jedzą mięsa, pełnowartościowy posiłek roślinny. Jak oceniasz te propozycje i jakie bariery mogą napotkać osoby odpowiedzialne za żywienie przy ich wdrażaniu – zakładając, że zmiany faktycznie zostaną wprowadzone?

Patrycja Korszun: Rozporządzenie, w takiej formie, w jakiej zostało zaprezentowane w czerwcu, wymagało dopracowań. Nie było też inkluzywne, ponieważ nie uwzględniało dzieci będących na dietach eliminacyjnych – zarówno ze względów zdrowotnych, takich jak alergie czy nietolerancje pokarmowe, jak i światopoglądowych. Pozytywnie oceniam natomiast odniesienie do diety planetarnej – to zdecydowanie kierunek, w którym warto podążać.

Na plus oceniam także dalsze ograniczanie cukru. Wcześniejszy limit, tj. 10 gramów cukru, był zdecydowanie zbyt wysoki. Obniżenie tej ilości do 5, szczególnie w napojach, to krok w dobrym kierunku. W mojej opinii w szkołach w ogóle nie powinno być miejsca na słodzone napoje, nawet w wersji minimalnie dosładzanej. Dzieci powinny pić wodę.

Jednocześnie uważam, że wdrożenie tych zmian może być sporym wyzwaniem dla wielu placówek w Polsce. Patrząc na przykład naszej szkoły, już sam obowiązek jednego posiłku w tygodniu opartego na roślinach strączkowych bywa dużym zaskoczeniem – zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Wciąż bardzo silne jest przekonanie, że jedynym pełnowartościowym źródłem białka jest mięso, a rosnące dzieci „muszą jeść mięso, bo rosną”.

Otrzymujemy wiele komentarzy sugerujących, że mięsa powinno być więcej, a jego ograniczenie bywa postrzegane wręcz jako forma dyskryminacji. Tymczasem w naszej szkole dzieci stosujące dietę wegetariańską otrzymują posiłek każdego dnia. Z kolei dzieci na diecie tradycyjnej mają zaplanowane w tygodniu cztery dni z posiłkami opartymi na białku pochodzenia zwierzęcego: mięso podawane jest dwa razy w tygodniu, ryby raz w tygodniu, a nabiał w jednym dniu. Piątego dnia jadłospis obejmuje posiłek zawierający białko pochodzące z roślin strączkowych. Pokazuje to pewien paradoks: dieta tradycyjna jako najbardziej elastyczna, bywa postrzegana jako ograniczana wyłącznie z powodu braku mięsa w każdym dniu tygodnia.

Dużym wyzwaniem jest także zachęcenie dzieci do próbowania nowych potraw. Tu kluczowa jest edukacja – zarówno dzieci, jak i personelu kuchni. Jak już wspominałam, pracownicy stołówki nie zawsze mają wiedzę, jak przygotować posiłki roślinne w sposób odpowiednio zbilansowany i atrakcyjny. Ważne jest również to, aby takie dania były w pewien sposób nawiązaniem do potraw tradycyjnych, które dzieci znają, a nie czymś zupełnie obcym i niezrozumiałym.

Wprowadzenie większej ilości warzyw, owoców i roślin strączkowych ma ogromne znaczenie zdrowotne. W Polsce problem nadwagi i otyłości wśród dzieci jest bardzo poważny, a tego typu produkty są bogate w błonnik, witaminy i składniki mineralne, w tym żelazo. Warzywa i owoce mają niską gęstość energetyczną, dzięki czemu dostarczają stosunkowo niewiele energii w porównaniu z produktami wysokotłuszczowymi lub wysoko przetworzonymi. To naprawdę wartościowe elementy diety, które powinny pojawiać się nie tylko u dzieci, ale w diecie każdego człowieka. Niestety, wciąż nie stanowią one stałego elementu codziennych nawyków żywieniowych.

Miałam okazję mieszkać w różnych krajach, gdzie rośliny strączkowe pojawiają się znacznie częściej na przykład w Ameryce Południowej fasola jest codziennym elementem posiłków. Myślę, że wprowadzenie takich produktów już na etapie edukacji szkolnej może pomóc w budowaniu nawyków, które dzieci zabiorą ze sobą w dorosłe życie. Coraz więcej uczniów, a szczególnie nastolatków, decyduje się na dietę wegetariańską lub roślinną i system powinien być na to przygotowany.

Dagmara Szastak: Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu białka, bo często panuje przekonanie, że białko roślinne nie jest pełnowartościowe, co nie jest prawdą. Jak prawidłowo zbilansować posiłek roślinny? O czym trzeba pamiętać?

Patrycja Korszun: W przypadku posiłków roślinnych kluczowe jest odpowiednie łączenie produktów, tak aby dostarczyć organizmowi komplet aminokwasów. Najczęściej polega to na łączeniu roślin strączkowych z produktami pełnoziarnistymi – na przykład soczewicy z kaszą albo z brązowym ryżem, warto jednak pamiętać, że pełen zestaw aminokwasów można zapewnić również w ciągu całego dnia, a niekoniecznie w jednym posiłku. Rośliny strączkowe mają ograniczoną ilość niektórych aminokwasów, przede wszystkim metioniny, natomiast produkty zbożowe tę lukę uzupełniają. Dzięki temu otrzymujemy białko o pełnej wartości biologicznej.

Warto podkreślić, że przekonanie, iż tylko produkty odzwierzęce zawierają pełnowartościowe białko, jest błędne. Oczywiście białko zwierzęce zawiera komplet aminokwasów, ale nawet w dietach opartych na mięsie zaleca się różnorodność i łączenie różnych grup produktów. Dieta roślinna, jeśli jest dobrze zaplanowana, również może w pełni pokrywać zapotrzebowanie na białko.

Produkty roślinne są przy tym bardzo wartościowe – dostarczają nie tylko białka, ale także witamin, składników mineralnych, błonnika oraz węglowodanów złożonych, które są ważnym źródłem energii, szczególnie u dzieci. Warto też pamiętać, że zapotrzebowanie dzieci na białko wcale nie jest tak wysokie, jak często się wydaje. Powinno się je zawsze odnosić do masy ciała dziecka i pilnować odpowiednich porcji. Nadmiar białka w diecie dzieci nie przynosi korzyści zdrowotnych.

Obecnie obserwujemy dużą popularność produktów wysokobiałkowych, co sprawia, że białko bywa przeceniane, a produkty roślinne niesłusznie na tym tracą. Tymczasem są one nie tylko zdrowe, ale również dostępne i zazwyczaj tańsze niż wiele produktów odzwierzęcych.

Warto też wspomnieć o takich produktach jak soja i jej przetwory, na przykład tofu. To bardzo dobre źródło białka, a jednocześnie – w wersjach fortyfikowanych – także wapnia, który jest niezwykle istotny w diecie dzieci. Tofu może być świetnym zamiennikiem tradycyjnych produktów białkowych, zwłaszcza w dietach bezmlecznych lub roślinnych (pod warunkiem prawidłowego włączenia do urozmaiconej diety).

Dagmara Szastak: Patrycjo, czy mogłabyś podać kilka przykładów pełnowartościowych, roślinnych posiłków szkolnych opartych na roślinach strączkowych?

Patrycja Korszun: Jednym z takich przykładów jest papryka faszerowana – na przykład cebulą, ciemnym ryżem, pieczarkami i soczewicą, zapiekana w piekarniku. To pełnowartościowy posiłek, który dodatkowo warto uzupełnić porcją warzyw, na przykład gotowanymi brokułami lub kalafiorem, albo surówką. Dzieci bardzo lubią chociażby prostą surówkę z marchewki.

Kolejną propozycją, którą często serwujemy w szkolnej stołówce, są kotlety roślinne np. z ciecierzycy z dodatkiem kaszy jaglanej. Do tego świetnie sprawdzają się ziemniaki, które dzieci bardzo chętnie jedzą oraz dodatek warzywny – na przykład buraczki lub lekkie sałatki – na przykład z sałaty, ogórka, papryki i koperku. Niestety dzieci często rezygnują z warzyw podawanych do posiłków.

W przypadku młodszych dzieci, zwłaszcza przedszkolaków, mieliśmy także roślinne propozycje śniadaniowe. Przykładem są naleśniki z Planera Roślinnej Szkoły z mąki gryczanej z „serkiem” na bazie tofu.

Jeśli chodzi o desery, również staramy się je urozmaicać. Ostatnio wprowadziliśmy na przykład krem czekoladowy na bazie tofu – bardzo estetyczny wizualnie i dobrze przyjmowany przez dzieci. To dla nas ważne, aby menu było nie tylko zdrowe, ale też atrakcyjne i różnorodne.

Warto też wspomnieć o zupach. Poza rosołem, który jest jedyną zupą na wywarze mięsnym, pozostałe zupy w naszej szkole bazują na bulionie warzywnym. Często są to zupy krem, które dobrze uzupełniają posiłki roślinne – na przykład krem z dyni z dodatkiem pestek dyni lub słonecznika.

Staramy się regularnie urozmaicać jadłospisy i proponować dzieciom potrawy, których wcześniej mogły nie znać (zawsze bazujące na warzywach i produktach sezonowych). Mam nadzieję, że dzięki temu z czasem będą one coraz chętniej akceptowane i staną się dla dzieci czymś naturalnym.

Dagmara Szastak: Kolejna zmiana w rozporządzeniu pozwala na zastąpienie każdej porcji mleka roślinną alternatywą. Jako dietetyczka, który napój roślinny polecasz najbardziej? Sojowy, owsiany, a może migdałowy?

Patrycja Korszun: To zależy od konkretnego posiłku i jego wartości odżywczych. Jeśli w danym posiłku już znajduje się wystarczająca ilość białka i smakowo lepiej pasuje napój owsiany, warto postawić właśnie na ten, który jest smaczny, naturalnie słodki i dobrze akceptowany przez dzieci. Ważne, aby był to napój owsiany wzbogacony w wapń i witaminę B12.

Jeżeli w posiłku brakuje białka, lepszym wyborem będzie napój sojowy bez dodatku cukru, który charakteryzuje się wyższą zawartością białka.

Chciałabym też podkreślić, że osoby odpowiedzialne za zakupy w stołówkach powinny zwracać uwagę na to, by napoje roślinne nie zawierały dodanego cukru, ponieważ większość z nich jest naturalnie słodka i nie ma takiej potrzeby.

Dodatkowo, napoje owsiane i sojowe są zazwyczaj produktami bezglutenowymi, dlatego jeśli stołówka musi logistycznie przygotować różne opcje (np. dla diety roślinnej, bezglutenowej czy bezmlecznej), to właśnie te dwa rodzaje napojów roślinnych są najbardziej uniwersalne i praktyczne.

Dagmara Szastak: Ministerstwo podkreśla, że proponowane zmiany to krok w stronę diety planetarnej. Wiele osób, zwłaszcza rodziców, może jednak nie wiedzieć, co to dokładnie oznacza. Czy mogłabyś w prosty sposób wyjaśnić, czym jest dieta planetarna i dlaczego jest ważna?

Patrycja Korszun: Dieta planetarna jest ważna zarówno dla naszego zdrowia, jak i dla planety. Opiera się na większym spożyciu produktów roślinnych przy mniejszym udziale produktów pochodzenia zwierzęcego, szczególnie mięsa. Produkcja mięsa wiąże się ze znacznie większą emisją gazów cieplarnianych niż produkcja żywności roślinnej, dlatego jego ograniczenie sprzyja ochronie środowiska.

W diecie planetarnej kładzie się nacisk na warzywa, owoce, rośliny strączkowe, orzechy i nasiona oraz zastępowanie tłuszczów zwierzęcych roślinnymi. Została ona zaproponowana w 2019 roku przez EAT-Lancet Commission jako model żywienia wspierający zarówno zdrowie – m.in. w profilaktyce choroby otyłościowej i chorób układu krążenia – oraz zrównoważony rozwój środowiskowy.

Dagmara Szastak: Polska na tle Europy jest niestety bardzo wysoko w niechlubnych rankingach — co trzecie dziecko zmaga się z nadwagą lub otyłością. To jest bardzo mocny argument w rozmowie z rodzicami, którzy są przeciwni zmianom. Jeśli nie przemawia do nich troska o planetę, czy aspekt etyczny, to być może zdrowie dzieci będzie tym argumentem, który otworzy przestrzeń do merytorycznej rozmowy.

Chciałabym zapytać jeszcze o dietę planetarną w praktyce. Mówiłaś o obniżaniu śladu węglowego, między innymi poprzez skracanie łańcuchów dostaw. W takim modelu naturalne wydaje się promowanie lokalnej i sezonowej żywności. Tylko jak to pogodzić z realiami zamówień publicznych, gdzie często jedynym kryterium wyboru dostawcy jest cena? Czy na przykładzie Twojej szkoły widać, że da się faktycznie wdrażać lokalność i sezonowość?

Patrycja Korszun: Z tego, co wiem, w naszej placówce zwraca się na to uwagę. Ajent zapewnia, że zakupy nie są robione w hipermarketach. Warzywa i owoce kupowane są na lokalnym rynku, a produkty takie jak ziemniaki pochodzą od stałego dostawcy, rolnika z pobliskiej miejscowości. Widać, że ajent stara się wybierać produkty pochodzące z lokalnych źródeł i planować zakupy w sposób przemyślany.

Jeśli chodzi o sezonowość, to ona często wynika również z ekonomii. Produkty poza sezonem, na przykład świeże maliny, jagody czy borówki zimą, są po prostu bardzo drogie. Kupowanie sezonowych warzyw i owoców jest zdecydowanie bardziej opłacalne – są tańsze, świeższe i łatwiej dostępne lokalnie.

Oczywiście problemem pozostają zamówienia publiczne, gdzie firmy wygrywające przetargi często oferują najniższą cenę. Tu pojawia się rozdźwięk między oczekiwaniami rodziców a realiami systemu. Z ankiet wiemy, że wielu rodziców byłoby gotowych zapłacić więcej za lepszą jakość i większą różnorodność posiłków, ale ajent trzyma się zadeklarowanej stawki.

Być może rozwiązaniem byłyby zmiany systemowe, na przykład określenie minimalnej stawki, poniżej której nie można schodzić. To pozwoliłoby zapewnić lepszą jakość, większą różnorodność i dostęp do naprawdę dobrych produktów, które będą dzieciom smakować i które będą chciały jeść.

Dagmara Szastak: Za chwilę święta. Jakie ogólne rady dałabyś na ten czas? Jak jeść w miarę zdrowo, czego unikać i jak wspomagać trawienie? Czy masz jakieś propozycje świątecznych dań dla osób na diecie roślinnej?

Patrycja Korszun: Święta to czas, kiedy można sobie pozwolić na odrobinę luzu w kwestii diety. Nawet osoby, które na co dzień bardzo pilnują jadłospisu, nie muszą się obawiać kilku świątecznych posiłków. Jest miejsce na ciasto i bardziej tradycyjne potrawy, oczywiście z umiarem.

Warto też pamiętać, że wiele tradycyjnych potraw świątecznych ma bardzo dobrą wartość odżywczą. To często dania oparte na warzywach: kapusta, grzyby, barszcz na burakach i zakwasie. To są potrawy, które zdecydowanie wygrywają z fast foodami i wysoko przetworzoną żywnością, więc nie ma powodu, żeby się ich bać.

Zdecydowanie polecam też po świątecznym posiłku spacer – mam nadzieję, że pogoda dopisze. To świetne wsparcie dla trawienia, ale też okazja, żeby spędzić czas z bliskimi i trochę zwolnić po intensywnym okresie przygotowań.

Jeśli chodzi o propozycje roślinne, u mnie na pewno pojawi się tofurnik w wersji baskijskiej – uwielbiam to ciasto i bardzo polecam. Tak naprawdę nie trzeba wielu składników, żeby przygotować roślinną wersję sernika.

A z dań wytrawnych stawiam raczej na klasykę: barszcz, pierogi z kapustą i grzybami, różnego rodzaju sałatki.

Podsumowując, święta są raz w roku. Warto je celebrować, jeść z przyjemnością, bez stresu i wyrzutów sumienia i po prostu cieszyć się tym czasem.

Dagmara Szastak: Ja bym jeszcze dodała „śledziki” z boczniaków.

Patrycja Korszun: Dokładnie! W wersji à la śmietanowej są rewelacyjne!

Patrycja Korszun – dietetyczka kliniczna pracująca w szkole oraz przychodni. Wspiera w tworzeniu zdrowych i zrównoważonych jadłospisów oraz prowadzeniu edukacji żywieniowej. Autorka tekstów i gier dotyczących dietetyki. Promuje dietę roślinną i profilaktykę chorób cywilizacyjnych, łącząc wiedzę naukową z praktycznym doświadczeniem w pracy w gabinecie. Miłośniczka zwierząt.

Udostępnij: