PAH w Kenii: samo łagodzenie skutków zmian klimatu to za mało

W Europie coraz głośniej mówi się o ograniczaniu stosowania antybiotyków, pestycydów i hormonów w produkcji żywności. Tymczasem w krajach Globalnego Południa takie regulacje wciąż często nie istnieją, a ich brak odbija się negatywnie zarówno na środowisku, jak i na lokalnych społecznościach. Sytuacja w Kenii jest szczególnie trudna. Kraj zmaga się z narastającym kryzysem humanitarnym: wieloletnie susze, nieregularne opady i degradacja gleby poważnie ograniczają możliwości produkcji rolnej w państwie, gdzie aż 75% ludności utrzymuje się z rolnictwa. Obecnie ponad 6 milionów Kenijczyków zmaga się z głodem i niedożywieniem. Zmiany klimatu tylko pogłębiają te problemy, a przemysłowe rolnictwo – oparte na pestycydach, hybrydowych nasionach i eksploatacji gleby – staje się coraz mniej efektywne i coraz bardziej destrukcyjne. O tych wyzwaniach, a także o alternatywach, takich jak permakultura, podejście regeneracyjne i budowanie lokalnej odporności, Dagmara Szastak rozmawia z Martą Wawrzyniak z Polskiej Akcji Humanitarnej.

Dagmara Szastak: Sytuacja w Kenii jest obecnie bardzo trudna – według szacunków prawie 6,5 miliona osób jest narażonych na głód. Jak obecnie wygląda sytuacja żywnościowa w kraju? W jakich regionach Państwo działają i czym kierują się Państwo przy wyborze tych lokalizacji?

Marta Wawrzyniak: Tak, sytuacja w Kenii jest dość nietypowa. Z jednej strony to kraj, który się dynamicznie rozwija, ale ten rozwój często postępuje zbyt szybko, przez co część społeczeństwa nie nadąża za zmianami. Jednym z największych wyzwań są bardzo wyraźne skutki zmian klimatu. W Kenii występują dwie pory roku – sucha i deszczowa – które kiedyś były regularne i przewidywalne. Deszczowa powinna być 2 – 3 razy do roku. Obecnie jednak klimat się radykalnie zmienił: pojawiają się skrajności – długie susze albo powodzie. Obie te sytuacje są katastrofalne dla rolnictwa. W latach 2018–2022 Kenia doświadczyła najgorszej suszy od dekad, co znacząco pogorszyło jakość życia i dostęp do żywności. Mamy w Kenii dwa główne modele życia: społeczności pasterskie, które utrzymują się z hodowli bydła oraz rolników osiadłych, uprawiających warzywa i owoce. Obie grupy poniosły ogromne straty. Choć Kenia ma potencjał rolniczy i jest krajem żyznym, nadal boryka się z problemem niedożywienia. Do tego dochodzą inne wyzwania, takie jak: słaba gospodarka żywieniowa, straty pożniwne sięgające nawet 30% z powodu złego przechowywania i braku infrastruktury, co przekłada się na wysoki koszt żywności – ludzi zwyczajnie nie stać na jedzenie. Ogromnym problemem jest dostęp do nasion – większość dostępnych na rynku nasion to nasiona hybrydowe, które można wysiać tylko raz. Nielegalna jest nawet wymiana nasion między rolnikami.

D.S.: Czy w obliczu tak ekstremalnych warunków i pogłębiającego się kryzysu żywnościowego w Kenii rząd podejmuje działania wspierające rolników? A jeśli nie rząd, to skąd płynie pomoc?

M.W.: Niestety wsparcie ze strony rządu jest raczej ograniczone – można powiedzieć, że jest go mało. Wsparcie zapewnia Komisja Europejska – a konkretnie jej agenda humanitarna, czyli Dyrekcja Generalna ds. Europejskiej Ochrony Ludności i Operacji Pomocy Humanitarnej (ECHO). ECHO przekazuje środki finansowe na pomoc humanitarną, które są dalej rozdzielane przez organizacje działające w terenie. Dzięki temu możliwe jest skuteczne reagowanie na kryzysy żywnościowe, wsparcie rolników oraz realizacja programów zwiększających odporność lokalnych społeczności na skutki zmian klimatycznych.

D.S.: Czy może Pani opowiedzieć o działaniach PAH w Kenii? Czym się obecnie zajmujecie?

M.W.: Jesteśmy w Kenii od 2018 roku. Naszym głównym celem jest mitygacja skutków zmian klimatycznych i wspieranie lokalnych społeczności – przede wszystkim poprzez zapewnienie dostępu do wody i poprawę bezpieczeństwa żywnościowego. Zaczynamy od podstaw – budujemy tzw. tamy piaskowe na rzekach sezonowych. To proste konstrukcje, które zatrzymują wodę na dłużej, dzięki czemu mieszkańcy mogą z niej korzystać przez cały rok. W dalszym etapie wspieramy rolników: tworzymy systemy nawadniające, rozwijamy ogrody hydroponiczne i wertykalne, organizujemy szkolenia o regeneracji gleby i sadzeniu odpornych gatunków roślin. Promujemy również tzw. „food forests”, czyli lasy żywieniowe – to sposób na zatrzymywanie wody i zwiększenie odporności na susze. Nasze działania są bardzo zróżnicowane, ale wszystko zaczyna się od dostępu do wody. Bez wody nie ma nic.

D.S.: A jak ludzie reagują na kryzys i waszą obecność?

M.W.: Bardzo zależy nam na lokalizacji działań – współpracujemy z kenijskimi organizacjami, które znają realia i są zakorzenione w lokalnych społecznościach. My ich wspieramy w działaniach, które już prowadzą. To one mają zaufanie ludzi i wiedzą, jak działać skutecznie. Dzięki tej współpracy pomoc trafia dokładnie tam, gdzie jest potrzebna.

D.S.: Wspominała pani o współpracy z kooperatywami rolniczymi. Zastanawiam się, jak one funkcjonują – czy tak jak np. w Polsce?

M.W.: Kooperatywy funkcjonują tak, że kilka, kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt osób z jednego regionu – z jednej wioski albo z kilku – zrzesza się i rejestruje oficjalnie jako kooperatywa rolnicza. Potem działają razem. I właśnie z takimi kooperatywami współpracujemy, na przykład przy budowie tam piaskowych. Kooperatywa wskazuje wtedy miejsce w wiosce, w którym należy postawić kiosk wodny, czyli źródło wody. Społeczność może wtedy założyć wspólne konto, na które trafiają środki, i te pieniądze są przeznaczane na rozwój – na przykład na ulepszanie infrastruktury, którą już wspólnie stworzyliśmy.

D.S.: Często podkreśla Pani znaczenie wspierania lokalnych społeczności. Czy działania takie jak tworzenie kooperatyw, również są elementem budowania suwerenności żywnościowej, czyli lokalnej samowystarczalności?

M.W.: Zdecydowanie. Chodzi o to, żeby społeczności nawzajem się wspierały. Wiadomo, razem ma się więcej siły niż osobno. W Kenii społeczności są bardzo silne – to trochę inna kultura niż w Europie. Zamiast indywidualizmu mamy tu kulturę bardziej klanową, wspólnotową. Dzięki wzmacnianiu tych społeczności ludzie naprawdę razem wzrastają – poprawiają warunki życia, zyskują lepszy dostęp do żywności, wody, a potem też do edukacji dla dzieci. Współpracujemy również ze szkołami. W szkołach koncentrujemy się przede wszystkim na zapewnieniu dostępu do wody – czyli na zbieraniu wody deszczowej. Prowadzimy szkolenia dla dzieci z zakresu higieny – na przykład mycia rąk, budowy latryn. Wdrażamy też nowocześniejsze projekty, jak ponowne wykorzystanie wody szarej z kuchni czy zmywania – żeby wody było więcej. Zakładamy również ogrody wertykalne albo biointensywne ogrody szkolne, inaczej przykuchenne, w których dzieci uczą się uprawy własnych warzyw.

D.S.: W sytuacjach braku żywności i wody często rośnie napięcie społeczne, dochodzi do konfliktów. Czy takie sytuacje zdarzają się obecnie w Kenii?

M.W.: W regionach, w których obecnie pracujemy – nie. Ale na północy Kenii, gdzie jest bardzo sucho, niestety konflikty się zdarzają – szczególnie między pasterzami a rolnikami. Gdy ktoś zaczyna uprawiać ziemię, która wcześniej była wykorzystywana jako pastwisko, dochodzi do napięć – rolnicy chcą siać warzywa, pasterze prowadzić bydło. I tu zaczynają się konflikty.

D.S.: A zjawisko migracji klimatycznych – czy już się dzieje? W Europie mówi się, że dopiero się zacznie, a jak jest w Kenii?

M.W.: To już się dzieje. Wiele osób, zwłaszcza ze wsi, migruje do większych miast, takich jak Nairobi, ponieważ przez susze i zmniejszoną wydajność rolnictwa nie mają z czego żyć. W miastach szukają pracy i lepszego życia, ale często trafiają do slumsów, gdzie warunki są jeszcze trudniejsze. Dostęp do żywności w miastach jest trudniejszy. Koszty życia są dużo wyższe niż na wsiach, a pracy brakuje.

D.S.: Czy ta sytuacja w Kenii może być pewnego rodzaju sygnałem ostrzegawczym dla reszty świata? Dla Europy?

M.W.: Myślę, że tak – ale nie tylko Kenia. Takie sygnały mamy na całym świecie: w Afryce Subsaharyjskiej, gdzie wody jest jeszcze mniej, czy w Azji, gdzie niektóre miasta są zagrożone zalaniem. Kenia może być jednym z takich sygnałów, ale na pewno nie jedynym.

D.S.: Czy wśród wielu historii, które Pani poznała, jest taka, która wyjątkowo zapadła Pani w pamięć – jedna osoba, rodzina, społeczność, która pokazuje, jak realnie zmienia się życie dzięki wsparciu?

M.W.: Takich historii jest naprawdę wiele, a w centrum często stoją kobiety. To właśnie one – kobiety i dziewczynki – odpowiadają za zapewnienie wody. Najczęściej to one muszą pokonywać długie dystanse, czasem nawet 7–10 kilometrów w jedną stronę, aby ją zdobyć. Cały ten proces zajmuje często cały dzień i musi być powtarzany kilka razy w tygodniu. Kiedy dzięki budowie tam piaskowych udało nam się skrócić tę drogę do zaledwie jednego kilometra, był to ogromny sukces. Dziewczynki mogły wrócić do szkoły, kobiety zyskały więcej czasu dla swoich rodzin lub mogły zacząć prowadzić własne, małe biznesy. Pamiętam też jedną kobietę, która dzięki naszym warsztatom nauczyła się sadzenia i pielęgnacji drzew pomarańczowych. Założyła mały sad, a dochody ze sprzedaży owoców pozwoliły jej posłać córkę na studia. To właśnie takie historie dają nam nadzieję i motywację do dalszej pracy. Bycie blisko ludzi, obserwowanie realnej zmiany. Oczywiście wiem, że całego świata nie zbawię, ale kiedy widzę, że rośnie świadomość na temat zmian klimatu, że ktoś po naszych działaniach zakłada własną farmę, ogród, zaczyna zarabiać i inwestować w siebie czy edukację dzieci – to naprawdę ogromna motywacja. Szkoły też są takim miejscem, gdzie bardzo widać te efekty. Po instalacji systemów zbierania deszczówki i założeniu ogrodów, liczba uczniów w szkołach wzrasta. Rodzice wiedzą, że dzieci będą mieć dostęp do wody, że nie muszą za ten dostęp płacić i chętniej do szkół je posyłają. A poza tym – całe życie pracuję z ludźmi, dla ludzi, czy to w organizacjach pozarządowych, czy – wcześniej też jako terapeutka z dziećmi. To moja życiowa misja i styl życia. Mam świadomość swojego przywileju i chcę go wykorzystać, by pomagać tym, którzy mają w życiu mniej.

D.S.: Jeśli chodzi o uprawy – czytałam, że najpopularniejsza jest kukurydza, ale też pszenica. Czy Kenijczycy próbują jakoś dywersyfikować swoje plony?

M.W.: Dieta w Kenii jest dość prosta i powtarzalna. Z moich obserwacji wynika, że Kenijczycy są bardzo przywiązani do swoich nawyków żywieniowych. Nawet jeśli mają pod ręką mango, papaje, banany czy warzywa liściaste, to i tak najchętniej sięgają po trzy podstawowe rzeczy: kukurydzę (w postaci ugali – czyli gotowanej mąki kukurydzianej), sukumę (najczęściej to szpinak z jarmużem) i od czasu do czasu kawałek mięsa. Czasem też pomidory. Jeśli mają kawałek ziemi, często uprawiają warzywa, ale ich nie jedzą, bo są przyzwyczajeni do swojej tradycyjnej diety. To ciekawe – jak bardzo silne są tu nawyki kulturowe. Jeśli chodzi o inne uprawy, to – jak wspomniała pani – kukurydza, szpinak, jarmuż i różne rodzaje fasoli. Te ostatnie są bardzo popularne. Także ryż. Wszystko to zależy też od regionu.

D.S.: Wróćmy jeszcze do tematu „bezpiecznej żywności”. W Europie mówi się o antybiotykach, hormonach – w Polsce używa się 500 ton antybiotyków rocznie. A jak to wygląda w Kenii?

M.W.: W Kenii dopuszcza się wiele środków, które w Unii Europejskiej są zakazane. W masowych uprawach stosuje się ogromne ilości pestycydów. A w małych gospodarstwach – często rolnicy nie mają wiedzy, co i jak stosować, więc używają tego, co im ktoś poleci. Nierzadko niszczy to glebę, mikrobiom i środowisko wokół. Nie wiadomo też dokładnie, ile czego się używa, bo nie ma nad tym pełnej kontroli. Niedawno – chyba miesiąc temu – opublikowano nową listę środków zakazanych i dopuszczonych w Kenii. Dlatego w naszej organizacji humanitarnej zaczęliśmy podchodzić do tego inaczej. Wprowadzamy podejście regeneracyjne i permakulturowe. Widzimy, że to działa, a w Kenii powstaje coraz więcej lokalnych organizacji, które promują permakulturę, bo wiedzą, że to się po prostu sprawdza. Jest bezpieczne i zdrowsze. Szkolimy lokalne społeczności, jak uprawiać warzywa i ziemię w sposób przyjazny środowisku – regeneracyjnie. Bo przez ostatnie 20 lat propaganda masowych, chemicznych metod rolniczych bardzo mocno się tu zakorzeniła. Hybrydowe nasiona, chemia – co za tym idzie? Zyski z tego czerpią wyłącznie wielkie koncerny, często amerykańskie.

D.S.: Co Europejczycy powinni naprawdę zrozumieć, by poznać istotę problemu głodu i braku wody – nie z raportów, lecz z codziennego życia ludzi, z którymi Pani pracuje?

M.W.: Przede wszystkim – żywności i wody jest wystarczająco dla wszystkich ludzi na świecie. Tylko sposób, w jaki się zarządza zasobami – zwłaszcza przez państwa zachodnie – jest problemem. Gospodarka wodna i żywnościowa tworzona jest tak, że generuje niedobory tam, gdzie ludzie są najbiedniejsi. To nie jest tak, że tu nie ma wody czy jedzenia. One są – tylko są za drogie, niedostępne, a infrastruktura nie działa. I to jest największy problem. Wystarczy dla wszystkich – jeżeli będziemy tymi zasobami dobrze zarządzać. Trzeba wracać do lokalności. Jeśli społeczności, miasta, wsie same będą odpowiedzialne za swoją żywność, to już jest ogromny krok. W Kenii importuje się ogromne ilości żywności, którą przecież można by wyprodukować lokalnie. Ale brakuje wiedzy, a system działa tak, że lokalni rolnicy nie mają jak sprzedać tego, co produkują, bo taniej jest sprowadzić. Casus pszenicy, eksportowanej głównie z Ukrainy. Pojawił się ogromy problem, kiedy eskalacja wojny w Ukrainie spowodowała zatrzymanie dostaw. Ceny żywności poszybowały wówczas w górę, zwłaszcza chleba i mąki. To nie powinno mieć miejsca – że kontynent afrykański uzależniony jest od dostaw z Europy czy Azji. Dopóki nie zaczniemy stawiać na lokalność i niezależność, takie kryzysy żywnościowe będą się powtarzać – nie tylko w Kenii, ale na całym świecie.

Marta Wawrzyniak, koordynatorka projektów i programów w zakresie pomocy humanitarnej i rozwojowej z ponad 6-letnim doświadczeniem w sektorze organizacji pozarządowych w Polsce i za granicą, posiadająca doświadczenie w realizacji projektów humanitarnych w Polsce, Ukrainie, Republice Środkowoafrykańskiej oraz projektów rozwojowych na Madagaskarze i w Kenii. Obecnie pracuje w Kenii z ramienia Polskiej Akcji Humanitarnej.

Photo: Marta Wawrzyniak

Udostępnij: